Dwadzieścia lat temu Jan Rossman (wikipedia) spisał coś, co można nazwać rozporządzeniem woli i wskazał na mnie jako wykonawcę tego konkretnego zapisu. Nie dostałem tego dokumentu od razu. Prawdopodobnie został mi przekazany przez moich rodziców po ich ostatniej wizycie u „wujka Janka” – myślę, że w roku 2000, gdy mój Tata już był świadomy swojej szybko nadchodzącej śmierci.
Gdyby nawet nie inne powody, to po otrzymaniu takiego dokumentu i tak bym nie miał wyboru — musiałbym zająć się genealogią.
Przyznam się, że akurat w dalszej części rodziny opisywanej przez Jana Rossmana specjalizuje się mój kuzyn Paweł Przybylski i dzięki niemu znam wszelkie powiązania z Leubnerami, Mayami, Ansorge, Boyami, Baumami czy Lilpopami, Gerlachami, Wedlami. Natomiast udało mi się pogłębić wiedzę o Zaruskich. Niestety, nadal jest to najmniej poznana linia moich przodków – wszelkie dokumenty z Różana — akty metrykalne, zbiory akt własności uległy zniszczeniu i jedynie mogę liczyć na zachowane gdzieś indziej przypadkowe wzmianki o tych moich przodkach. Na szczęście nazwisko Zaruski jest stosunkowo rzadkie. Dodatkowo, oprócz Generała Mariusza Zaruskiego i babki Marii Curie – Skłodowskiej nie występuje często.
Wersja wstępna 28.12.1993
Jan Rossman Rodzina Zaruskich w moich wspomnieniach

Rodzina Zaruskich odgrywała w moim dzieciństwie i młodości dużą rolę. Jak do tego doszło – słów kilka.
Moja Matka, Helena Matylda z Eberleinów, była w wieku 6 lat zupełną sierotą i rodzina umieściła ją u kuzynki jej matko – żony lekarza fabrycznego farbiarni i pralni Geberów – wtedy mieszczącej się na skraju miasta w tzw. Grochów II – dziś okolice ul. Wiatracznej. Do „Grochowa II” dojeżdżało się końmi lub kolejką wąskotorową, biegnącą ze stacji przy prawym przyczółku mostu Kierbedzia (dziś śląsko-dąbrowski). Pamiętam jazdy tą kolejką, która w latach dwudziestych zastąpiona była przez francuskie autobusy piętrowe. Właściwie nie zastąpiona – ale uzupełniona. W każdym razie wyprawa do „Grochowa” była wyprawą – zamiejską.
[Tu następują stosunkowo suche i kilkakrotnie wymagające delikatnego sprostowania fakty dotyczące mojej rodziny, więc opisze je w oddzielnych wpisach.] A dalej:
Doskonale też pamiętam mieszkanie Zaruskich na Polnej – duży pokój od ulicy, wielki stołowy w oficynie. Nawet szafę, w której były materiały piśmienne, którymi z moimi kuzynkami bawiliśmy się z zapałem w sklep. Już nie piszę o mieszkaniu przy ulicy Czerwonego Krzyża i tradycyjnych przyjęciach, spotkaniach w lutym! Albo o weselu Wandy i Adama i niezapomnianych Jego rodzicach. Po wojnie kilka razy odwiedzałem służbowo – byłem czynnym inżynierem przy modernizacji linii radomskiej Warszawa – Kraków. „Dyrektor Smoliński” był dla nas w Przedsiębiorstwie Robót Kolejowych uznanym autorytetem – a dla mnie prawie „kuzyna” także miłym rozmówcą: „starszym kolegą”.
Wanda: miała zawsze do mnie stosunek jak do młodszego brata. Jej małżeństwo z Adamem było dla mnie wzorem. Gdy najpierw mieszkali na Czerwonego Krzyża w mieszkaniu obok rodziców Wandy, a potem wynieśli się na Grochów. Spotykani u nich młodzi profesorowie-inżynierowie byli reprezentantami „soli tej ziemi to znaczy kadry techniczno-naukowej, której praca decyduje o rozwoju kraju: o rozwoju cywilizacji”. Bo nie byli to – w moich oczach – humanistyczni czy ekonomiczni producenci … „piany”, z której bardzo niewiele zostaje.
[Pominę na razie miłą opowieść o „ciotce Geni” czyli mojej prababce – na pewno kiedyś do niej wrócę.]
Czy ktoś kiedyś opisze „sagę Geberów-Dumów”? Dzieje farbiarni założonej w 1854 roku przez niejakiego Joudlin? „Farbiarnia Parowa, Pralnia Chemiczna i Dezynfekcja”. Na Grochowie – potem na ulicy Lubelskiej. Obsługującej przed I wojną światową klientów w Warszawie, Wiedniu, Berlinie, Hamburgu. Założonej przez byłego dobosza alzackiego pułku wojsk napoleońskich, który po wyprawie na Moskwę został w Warszawie? Kilka lat temu odnaleźliśmy „rodzinę Geberów” w Altkirch w Alzacji.
Do „sagi o Zaruskich” dodać trzeba – „odgałęzienia”: o Geberach. O Leubnerach, Mayach, Ansorge, Boyach, Baumach.
Co to byli wszystko za ludzie? Na pewno ludzie własnej pracy. Ludzie nie tylko „żyjący z pracy” – ale znajdujący w niej swoje powołamie, radość, swoją wartość i sens. Czy robili fortuny, dorabiali się fortun? Dziś już odpowiedź jest negatywna, bo to, co zbudowali poszło w gruzy w II wojnie światowej. Po rodzinach nie zostały też liczne „gromady wnuków” – a przecież na pewno nie mogli przejść bez śladu – dla tego kraju, dla tego miasta: dla ludzi, z którymi żyli.
Niech tych kilka słów i informacji posłuży do zapoczątkowania zbierania „okruchów” historycznych – o rodzinie, której takim punktem krystalizacji był dom Zaruskich, rodzina Zaruskich.
Bardzo proszę o dodatkowe dane, informacje, wiadomości o źródłach, metrykach, świadectwach urodzenia, ślubu, świadectwach szkolnych. Cóż: wszystko teraz trafić powinno – chyba – do Maćka Markowskiego. Którego nawet nie znam – ale to on jest „głównym dziedzicem”. To ma – główny obowiązek.
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi