Dziadkowie Smolińscy od przedwojny wynajmowali mieszkanie na Grenadierów i wszystkie cenniejsze rzeczy (w tym porcelana) przed Powstaniem Warszawskim zostały zwiezione do mieszkania Pradziadków na Czerwonego Krzyża. Na prawym brzegu miały być bezpieczniejsze. Dziadkowie zostali zaskoczeni powstaniem na letnisku w Zalesiu, a Pradziadkowie czas powstania spędzili na Powiślu. Pradziadkowie przeszli przez Pruszków i obozy w Niemczech. Stamtąd długo wracali. Mimo że Dziadkowie z Zalesia do Warszawy przyjechali dość szybko, mieszkania już jesienią 1944 roku zostały splądrowane przez rodaków, a po zajęciu Warszawy przez Armię Czerwoną zostało przydzielone komuś innemu.
Po powrocie do Warszawy trzeba było wszystko, ale to wszystko odtworzyć. Nie było ubrań, pościeli, talerzy, sztućców. Za to na bazarach były przeróżne dobra ukradzione z mieszkań warszawskich (dopiero później zaczęły docierać „zdobycze” z ziem zachodnich). Skoro inni używali naszych rzeczy, to Babcia musiała kupić ukradzione komuś innemu. Wtedy nie było innej opcji. Starała się, aby były przynajmniej podobne do tego co było w domu przed wojną. Czasami kompromisy pomiędzy użytecznością, ceną i pięknem były trudne. Historia rodzinna głosi, że z braku wiadra Babcia wodę ze studni nosiła w kryształowym dzbanie. Z biegiem lat nastąpiły naturalne straty w porcelanie, a z drugiej strony zwiększyła się dostępność normalnych naczyń, więc porcelana Babci trafiła do serwantek i na ściany. Dopiero dostępność w internecie różnych informacji o porcelanie, sygnaturach, historii poszczególnych fabryk umożliwiła stosunkowo łatwo zidentyfikować co stoi na naszych półkach. Nie jest to cenna Miśnia, a w większości tzw. Bawaria, tym nie mniej cenna ze względów rodzinno-sentymentalnych.
Babcina porcelana
Chyba najstarszymi naczyniami stołowymi są talerze, ze względu na dwugłowy orzeł w sygnaturze, nazywane w domu Carskim farforem. Są one tak grube i ciężkie, że byłem przekonany, że to fajans. Nawet myślałem, że rosyjskie słowo Фарфор oznacza fajans. Dokładniejsze przyjrzenie się sygnaturze pozwoliło mi ustalić, że pochodzi ona ze znanej rosyjskiej fabryki Francisa Gardnera. Powstała ona w 1766 roku i przez prawie 100 lat odnosiła wielkie sukcesy. Mieli nawet prawo do tytułu Dostawcy Dworu. Niestety, nasze talerze pochodzą z późniejszego okresu i nie są zdobione ręcznie. Dzięki koleżance łączącej pasję do genealogii i porcelany dowiedziałem się, że pochodzi z okresu 1870 – 1880.
Zupełnie inna historia jest związana z porcelaną china blau. Babcia długo używała ten serwis herbaciany przy mniejszych okazjach – nie był specjalnie hołubiony. Była to popularna bawarska porcelana obecna w bardzo wielu domach mieszczańskich i dworkach szlacheckich. Bardzo mnie zaskoczyła obecność pojedynczej filiżanki z tego serwisu dumnie eksponowana w Muzeum Szlachty.
Na samym dnie hierarchii ważności znalazła się cukierniczka. Była taką codzienną cukiernicą w domku letniskowym. Wywoziło się tam jak najgorsze, często obtłuczone, resztki serwisów. Powodem były częste włamania – mimo najróżniejszych sposobów zabezpieczania domku, zimą zawsze kogoś nęciło wejście do domku. Jak nie byli to amatorzy cudzej własności, to uciekające z domu dzieciaki czy młodzież. Pewnego dnia Mama dostrzegła, że cukierniczka ma napis Rosenthal. Więc cukierniczka wróciła do domu, ale już moich Rodziców. Teraz dzięki Internetowi odkryłem, że jest to wyrób z 1921 roku (dwie kropki pod napisem Maria). Serwis Biała Maria został zaprojektowany w 1914 roku, więc jest to egzemplarz z pierwszych lat produkcji.
Inne ciekawostki z witryny
Wielkie zaskoczenie zafundowała mi już nie porcelana babcina, a wielki serwis, który rodzice dostali lub kupili z okazji ślubu (1958 rok). Większość standardowych elementów (talerze filiżanki) sygnowana jest złotym znakiem kotwicy podpisany Viktoria. Nie udało mi się znaleźć tej sygnatury. Natomiast rzadziej występujące elementy są sygnowane znakiem fabryki Giesche z okresu 1928 – 1929. Podejrzewam, że sosjerki, cukierniczki i bombonierki pochodziły ze starych zapasów, ale nie były wtedy jeszcze pomalowane, bo wzór na nich niczym się nie różni od wzoru na talerzach i filiżankach. Trudno mi uwierzyć aby cała zastawa pochodziła sprzed wojny.
Na zakończenie znów nie babcina i nie porcelana. Według mojej mamy te dwa flakony były jedyną rzeczą, którą mieliśmy po jej prababci. Niestety chyba nigdy nie powiedziała po której z prababć. Mieszkanie moich Pradziadków Smolińskich kompletnie spłonęło w powstaniu (Żurawia 16), więc raczej chodziło o Prababcię od strony (moich) Pradziadków Zaruskich. Praprababcia Zaruska z domu Wyrzyk zmarła bardzo młodo (1885) i pamięć o niej w rodzinie niemal zupełnie zanikła. Najbardziej prawdopodobne jest to, że były to flakony mojej Praprababci Emilii Duma de Vajda Hunyad z domu Geber. Żadnej sygnatury nie mają, więc prawdopodobnie nic więcej się o nich nie dowiem.
W naszych domowych witrynkach stoją różne wyroby z porcelany. Czasami mają jeszcze krótszą historię – przyszły do nas bezpośrednio ze sklepu i wyglądają znacznie lepiej. Niedaleko siebie stoi przedwojenny Köenigszelt i milenijna seria Wedgwood. Jednak zbiory Babci, powstałe w tak ciężkich czasach mają dla nas największą wartość – sentymentalną.
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi