Książkę Dziady i dybuki przeczytałem w ciągu jednego popołudnia. Z mojej strony nie było trudne, bo to zaledwie 500 stron absolutnie genialnie napisanej książki genealogicznej. W końcu wiem, jak powinna wyglądać moja książka o historii rodziny. Niestety nie będzie tak wyglądać, bo nie mam takich umiejętności, zdolności kompozycji i lekkiego pióra. Jest to frustrujące.
Kompozycja książki nie jest typowa dla autorów książek genealogicznych. Zaczyna się niemal tu i teraz, a następnie autor coraz bardziej cofa się w przeszłość. Nie odbywa się to w tak sztywny i formalny sposób, jak w to robi profesor Rafał Brzostek w książce Wstecz Historia Warszawy, a biegnie bardzie swobodnym tropem, podążając bardziej za przeżyciami opisywanych postaci. Oczywiście poszczególne historie biegną już chronologicznie, ale ich łączenie jest tak dobrze skonstruowane, że przeskoki w czasie są nieodczuwalne. Swoboda wędrówki w czasie wzbudza to mój najwyższy podziw.
Sam tytuł Dziady i dybuki jest według mnie kolejnym majstersztykiem. Co prawda co to są dybuki, dowiedziałem się dopiero z Wikipedii. Dziady, to oczywiście mickiewiczowski romantyczny mistycyzm.
Nie będę się rozpisywał o losach przedstawianej rodziny, bo każda historia jest inne. Każda rodzina mierzy się z innymi przejściami i książka genealogiczna w jakimś sensie jest nie tylko o losach poszczególnych osób, ale przedstawia także istniejące problemy społeczne, mówi o złożoności danego społeczeństwa. Dla Jarosława Kurskiego w środkowej części książki historia rodziny wręcz jest bardziej pretekstem do przedstawienia problemów społecznych, historycznych niż sama genealogia. Ten fragment nieco mnie wybił z rytmu czytania, ale czuję, że te rozważania też musiały się tam znaleźć.
Jarosław Kurski jest moim rówieśnikiem, jest młodszy o 13 dni. Też miał dziadka profesora i babcię Wandę (moja nie była aż tak ostra). Też jest dyslektykiem. Też miał wujków w Wehrmachcie (jeden z moich wrócił spod Stalingradu, jego obaj tam zostali). Podobieństwa mógłbym długo wymieniać. Co prawda ja urodziłem się w Warszawie, w której moi przodkowie mieszkali już od pokoleń, autor ma inny życiorys, był aresztowany (ja tylko spałowany), był i jest na świeczniku, ale odkrywał historię swojej rodziny w podobny sposób. Jego odkrycia i kwestie, z którymi musiał się zmierzyć, są bardziej wyraziste, istotne społecznie oraz są bardziej dyskutowane. Jednak obaj badając losy swojej rodziny, mieliśmy coś do przepracowania.
Na samym początku swojej książki autor wspomina rozpaczliwy nakaz, wydany przez jego matkę, wykreślenia jednego zdania z jego poprzedniej książki. Przypomniał mi się wyraz twarzy mojej cioci Haliny, gdy opowiadałem, że Geberowie w zamierzchłej przeszłości przywędrowali do Alzacji z terenów dzisiejszych Niemiec. Nerwowo rozglądając się po mieszkaniu, stanowczo stwierdziła, że Geberowie byli Francuzami i nie wolno inaczej mówić. Było to w szczytowym momencie kampanii na „dziadka z Wehrmachtu”, jednak jej przerażenie dotyczyło tego, co działo się w przeszłości. Nie wiem, czy jej strach dotyczył tylko czasów teraźniejszych i zaraz po II wojnie światowej. Myślę, że to wynik dłuższego procesu, bo przypadki demonstrowania niechęci do Niemców, nawet tych zasymilowanych, zdarzały się znacznie wcześniej.
Problem asymilacji, wyboru ojczyzny nie jest nowy, dotyczy wielu grup w Polsce i na świecie. Każdy kraj ma swoje kresy, emigrantów i imigrantów. Spotkałem się z tym, badają losy przodków we wspomnianej Alzacji i szerzej we Francji, ale też Estonii, Austrii, Rumuni i na Węgrzech, oraz co oczywiste na Litwie i Ukrainie. Zjawiska te obserwowałem też wśród rodzin moich kuzynów i powinowatych w USA. Niektórzy ludzie się asymilują całkowicie, inni pozostają w zawieszeniu pomiędzy dwoma światami, a czasem tworzą getta. Dzieci początkowo nie widzą nic dziwnego w nazwiskach i wyglądzie innych dzieci. Potem, pod wpływem środowiska to się zmienia. Szczucie na tych innych jest jednym z najprostszych narzędzi prowadzenia polityki, więc tak szybko nie zaniknie.
Długa i trudna droga dotarcia autora książki do poznania historii rodziny jest podobna do mojej. Czy przyczyny są inne? W moim przypadku trudności tłumaczę sobie kultem pracy panującym w rodzinie i niezawracaniem sobie głowy nieistotnymi elementami. Ale czy to rzeczywiście jedyny powód?
Duża część z nas genealogów przedziera się przez zupełnie nieznane obszary historii zapomniane lub wręcz wyparte i nieprzekazane nam w żadnej formie przez przodków. Często jest to związane z opuszczeniem swojej strefy komfortu. Tak jest też w tym przypadku.
Uważam, że po książkę Dziady i dybuki ze względu jak jest napisana, powinien sięgnąć każdy genealog. Powinien ją przeczytać każdy, kto chce rozumieć historię społeczną Polski, bo od tej strony chyba nikt jej nie przedstawił.
Książka została wydana przez wydawnictwo Agora.
Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi